wtorek, 7 października 2014

Rozdział 12 - The first part of secrets...


***Oczami Lily***

Od razu po przebudzeniu ujrzałam nad sobą sufit, którego nigdy w życiu nie widziałam. Moje oczy zatoczyły największe, możliwe koło, aby obejrzeć pokój, w którym się znajdowałam. Nie poznawałem ani jednego elementu, znajdującego się w nim, co dość mocno mnie zaniepokoiło.

Wtedy poczułam, jak obiekt, na którym leżę, poruszył się, czyli uniósł najpierw w górę, a potem delikatnie i spokojnie opadł. Zrozumiałam już, że moja głowa spoczywa na czyjejś klatce piersiowej, na dodatek nagiej, a drogą dedukcji mogłam stwierdzić, że była to klatka piersiowa Justina.

Gdy dotarło to do mnie, chciałam gwałtownie zerwać się i odsunąć od niego, jednakże wtedy zaprzeczyłabym samej sobie, ponieważ od jego ciała biło przyjemne ciepło. Mogłam się oszukiwać, lecz w rzeczywistości chciałam dalej wspierać się na nim i słuchać równomiernego bicia jego serca, sygnalizującego, że spał.
-Justin. - szepnęłam, potrząsając jego ramieniem.
Brak reakcji.
-Justin. - powtórzyłam głośniej i mocniej starałam się wybudzić go ze snu.
Nadal nic.
Nie zamierzałam dalej leżeć, skoro czułam się już zupełnie wyspana. Wstałam więc i dopiero teraz zorientowałam się, że mam na sobie jedynie koszulkę i bieliznę, a reszta moich ubrań leżała obok, na szafce. Skoro zasnęłam w samochodzie, a obudziłam się tutaj, nie mogłam rozebrać się sama.
Gnojek...

Ukucnęłam przed torbą Justina i rozpięłam zamek od niej, aby znaleźć w środku swoje ubrania. Gdy w końcu wyjęłam nowy komplet na dzisiejszy dzień, udałam się z nim do łazienki, a gdy zamknęłam drzwi, ściągnęłam z siebie resztę ubrań i nago weszłam pod prysznic.

Po skończeniu, wyszłam na kafelkową podłogę i wytarłam się w jeden z ręczników, ułożonych na półce. Następnie założyłam na siebie ubrania, ponieważ świadomość, że nago, jestem tak blisko Justina, okropnie mnie krępowała.

Ubrana w krótkie, poszarpane na dole spodenki z wysokim stanem i koszulę, z rękawami, podwiniętymi do łokci, wyszłam z łazienki. Tak, jak się spodziewałam, Justin już nie spał, tylko leżał na łóżku, przykryty kołdrą do pasa, z rękoma ułożonymi za głową. Kiedy ujrzał mnie, oparł się na jednym łokciu i odwrócił ciało w moją stronę.
-Cześć, słonko. - wychrypiał, mierząc mnie wzrokiem.
-Hej. - ponownie ukucnęłam obok torby mężczyzny, aby schować ubrania.

Wtedy, gdy wstawałam, poczułam, jak szatyn objął mnie w pasie i pocałował od tyłu w policzek. Nie wiedziałam, co mam o tym sądzić, ponieważ z jednej strony, był to miły gest, lecz z drugiej, krępował mnie i był nie na miejscu. Justin nadal był z moją mamą i nic nie wskazywało na to, aby miało to ulec zmianie.

-Nie przywitasz się nawet ze mną? - wymruczał, wprost do mojego ucha, a ja poczułam dreszcze, lecz nie potrafiłam stwierdzić, czy były one przyjemne, czy wręcz przeciwnie.
-Przecież powiedziałam hej. - westchnęłam i przewróciłam oczami, jednak nie był to naturalny odruch, a wymuszony. W rzeczywistości, nie chciałam dać po sobie poznać, że jego gesty wpływają na mnie w jakiś sposób, chociaż wpływały bardzo.
-I sądzisz, że po tym, co stało się między nami wczoraj, takie przywitanie mi wystarczy? Kotku, chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz.
-Justin, dobrze wiesz, że to, co stało się wczoraj, nigdy nie powinno się zdarzyć, więc proszę, nie wracajmy już do tego.
-Dobrze wiesz, że ja chce wracać i oboje wiemy, że ty również. Podobało ci się, skarbie, nie ukrywaj tego.

Nie chciałam już dłużej rozmawiać z nim na ten temat, dlatego odeszłam od mężczyzny. Nie przemyślałam jednak, że pokój hotelowy nie jest duży i ukrycie sie w nim przed Justinem, nie było możliwe.
Westchnęłam głośno i opadłam na łóżko po stronie szatyna, podpierając głowę na łokciach. Czułam się tutaj, jak w klatce. Ciemnej, ciasnej klatce. Byłam skazana na Justina przez najbliższe dni, mimo że teraz wyjatkowo chciałam go unikać.

-Matka zabiłaby mnie za to, co robię. - wyszeptałam do siebie, jednak chciałam, aby Justin również to usłyszał.
-O czym mówisz, kotku? - usiadł przy mnie i założył kosmyk włosów za moje ucho.
-Całowałam się z tobą, już drugi raz spałam z toba w jednym łóżku. Wiesz, o co chodzi. - mój głos powoli się łamał. Czułam ogromne wyrzuty sumienia, chociaż ostatnimi czasy moje kontakty z mamą były bardzo złe. Oszukiwałam ją i, mimo że nie do końca z własnej woli, czułam się beznadziejnie.
-Nic ci nie zrobi, bo się nie dowie, malutka. Nie bój się. - jak przypuszczałam, on nie rozumiał, jak się czułam. Nie zamierzałam mu również tłumaczyć. To, co czułam, było moją sprawą i nikt nie powinien w to ingerować.

***

Jasne promienie słoneczne raziły moje oczy przez przednią szybę samochodu Justina, kiedy mężczyzna parkował na jednym z miejsc parkingowych w centrum Los Angeles. Chociaż starał się tego nie pokazywać, widziałam, że lekko denerwował się powrotem do rodzinnego miasta, lecz nadal nie wiedziałam tak naprawdę, dlaczego, a uwierzcie mi, niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak poznać prawdy o nim.

-Tak właściwie, gdzie my teraz idziemy? - spytałam, gdy zaraz za Justinem wyszłam z samochodu.
-Przed siebie. - westchnął, łapiąc moją dłoń w swoją.
Kiedy tylko wjechaliśmy na teren miasta, stał się dziwnie tajemniczy, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że głęboko w sobie skrywa jakąś tajemnicę.

Weszliśmy do wiekkiej galerii handlowej, przez którą przelewały się tłumy ludzi. Faktycznie, Justin musiał trzymać mnie przy sobie, abym nie zgubiła się wśród innych. Gdy w końcu doszliśmy do mniej zaludnionej części galerii, Justin nagle zatrzymał się, jakby wryło go w ziemię.
-Ja pierdolę. Pieprzyć moje szczęście. - zaklął pod nosem, jednocześnie gładząc kciukiem moją dłoń. Nie znałam powodu jego dziwnego zachowania, lecz już parę sekund później odkryłam go.

Przed nami zatrzymało się dwoje ludzi. Kobieta, mogła mieć czterdzieści pięć lat, a także, jak przypuszczam, jej mąż, w podobnym wieku. Oboje wyglądali na zaskoczonych, może nawet zszokowanych, a ich wzrok utkwiony był w postaci Justina. Próbowałam wyczytać z ich twarzy jakiekolwiek inne odczucia bądź emocje, lecz sprytnie je maskowali i wyraźnie nie chcieli pokazać.

-Justin... - zaczęła kobieta, wpatrując się w niego pustym spojrzeniem.  Po chwili jednak przeniosła wzrok na mnie i na nasze splecione dłonie. Cała jej uwaga nie była już skupiona na szatynie, lecz na mojej osobie. -Dziecko, ile ty masz lat? - spytała szybko i niespokojnie, jakby ktoś ją pospieszał, lub jakby od tego zależały dalsze losy świata.
-Piętnaście. - wydukałam niepewnie i zerknęłam pytająco na Justina, jednak on nie patrzył na mnie, tylko na swoje buty.
-Trzymaj się od niego z daleka. Naprawdę dobrze ci radzę. Trzymaj się od niego z daleka jeżeli nie chcesz później cierpieć. - mówiła to takim głosem, że przez moje ciało przeleciał dreszcz.
-Daj spokój, mamo, i przestań ją straszyć. - mój Boże. Mamo? Czyli ludzie przed nami byli rodzicami Justina? To jego ojciec i matka, z którymi nie utrzymuje kontaktu? Naprawdę?
-Ja jej nie straszę, tylko mówię prawdę. - widziałam ból, wypisany na jej twarzy, który najzwyczajniej w świecie mnie przeraził.
Spojrzałam również na ojca Justina, którego wzrok przez cały czas wbity był we mnie. Ci ludzie byli bardziej dziwni, niż ich syn, a sądziłam, że nie jest to niemożliwe.

Wtedy poczułam lekkie szarpnięcie ręki. Justin, bez pożegnania, wyminął rodziców i odszedł od nich, pociągając mnie za sobą.
-Justin, czekaj. - próbowałam zaprzec się i zatrzymać go, jednak był on zawzięty i uparty, a dodatkowo po prostu silny. - Powiedziałam, stój. - uniosłam głos, jednak nie tak, aby zwrócić na siebie uwagę ludzi, przechodzących obok.
Mężczyzna w końcu zatrzymał się, a jego wzrok wyrażał gniew. Bałam sie go, znów, dlatego nie wiedziałam, na ile mogę sobie teraz pozwolić.
-Wytłumaczysz mi to? Całą tę sytuację... - mój głos był niepewny, a wzrok wystraszony, jednak mimo to musiałam się przemódz.
Uniosłam dłoń i delikatnie przejechałam opuszkami palców po jego ostro zarysowanej szczęce. Podziałało, a Justin już po paru chwilach rozluźnił się nieco i nie wyglądał tak agresywnie jak przed paroma chwilami.
-Nie ma czego wyjaśniać, Lily. Po prostu nie chcę mieć nic wspólnego z tymi ludźmi, a moje rodzinne sprawy nie powinny cię obchodzić. - powiedział to takim tonem, że jasno dał mi do zrozumienia, abym nie była tak wścibska. Ja jednak nie potrafiłam od tak zapomnieć o tym.
Mimo że dla Justina sprawa ta była już skończona, dla mnie nie była. Wrócę do tego, gdy przyjdzie najlepszy czas i odkryję prawdę...

***

-Pamietasz dzień, w którym byłaś ze mną pierwszy raz na walce? - spytał, gdy wieczorem ponownie wysiedliśmy z samochodu, nieopodał ogromnych magazynów, przypominajacych te, z naszego miasta, jednak obiekty przed nami były dużo większe.
-Tak, pamiętam najgorszy dzień w swoim życiu. - zakpiłam i chociaż nie chciałam być teraz złośliwa, słowa te mimowolnie uciekły z moich ust.
-Nie dasz mi zapomnieć, co? - westchnął, znów łapiąc moją dłoń w swoją, jak wcześniej, w galerii handlowej.
Od zajścia między nami, a rodzicami Justina, szatyn nie wspomniał już o tej sytuacji, mimo że ja dyskretnie starałam się wypytać go o kilka intrygujących mnie rzeczy. Wiedziałam, że Justin definitywnie zakończył ten temat i musiałam się z tym pogodzić. Dla mnie jednak nie był skończony i musiałam znaleźć inny sposób, aby odkryć jego tajemnice.

-Lily, wysłuchaj mnie wreszcie! - za którymś razem mężczyzna podniósł głos, gdy nie mógł porozumieć się ze mną przez moje zamyślenie.
-Słucham, słucham. - odburknęłam, starając się odrobinę poluzować uścisk jego dłoni na mojej.
Czy ten człowiek ma jakiekolwiek wyczucie?
-Tak? Więc co powiedziałem parę chwil temu?
Przez chwilę zastanawiałam się, co mógł do mnie powiedzieć, w tym momencie, w tym miejscu, aż w końcu skojarzyłam, co powiedział do mnie ostatnim razem przed walką.
-Że mam trzymać się ciebie i nie odchodzić nigdzie sama? - strzeliłam z nadzieją, że moja odpowiedź okaże się tą właściwą.
-Masz szczęście, że jesteś inteligenta. - roztrzepał moje włosy, grając teraz dobrego, troskliwego tatuśka, na którego zupełnie się nie nadawał. - Ale weź to sobie na poważnie do serca, dzieciaku. To Los Angeles, a nie jakaś wiocha. Tutaj naprawdę może stać ci się krzywda, zwłaszcza jeśli ktoś, kto nie powinien, zobaczy cię ze mną.
-Masz na myśli kogoś konkretnego? - spytałam, prawdę mówiąc z nadzieją, że doda do swoich słów cokolwiek, jednakże, jak się spodziewałam, on nagle zamilkł, jakbyśmy wcale nie prowadzili poważnej rozmowy.

Byłam już zirytowana jego zachowaniem. Gdy tylko zaczynał mówić i przez przypadek powiedział o jedno słowo za dużo, od razu zmieniał temat lub zaczynał robić coś zupełnie innego. Czy tak zachowuje się dorosły człowiek? Oczywiście, że nie. Dorosły człowiek wytłumaczyłby wszystko, jak należy, a nie wiecznie uciekał, niczym mały, wystraszony chłopiec.

Już na zewnątrz, na dworze, dało sie słyszeć głośne oklaski, wiwaty i krzyki, połączone z tłumionym przez mikrofon głosem, a kiedy przekroczyliśmy próg magazynu, wszystko nasiliło się i nieprzyjemnie kłuło w uszy. Budynek wypełniony był ludźmi po same brzegi, a w środku, w przeciwieństwie do dworu, było gorąco.
-Pamiętasz, co mówiłem o trzymaniu się blisko mnie? - Justin upewnił się, obejmując dłońmi moją twarz i patrząc głęboko w oczy.
-Człowieku, powiedziałeś to do mnie minutę temu. Nie mam aż tak strasznej sklerozy. - nie brałam na poważnie jego słów. Uważałam, że nagle włączył mu się instynkt opiekuńczy, który każe mu pilnować mnie przez cały czas. A ja nie byłam przecież małym dzieckiem, które wiecznie potrzebuje opieki i nie chciałam, aby Justin udawał, że troszczy się o mnie.
-Nie żartuj sobie ze mnie, młoda. Mówię zupełnie poważnie i chcę, abyś o tym pamiętała. Nie ostrzegałbym cię, gdyby nie było takiej potrzeby.

Kiedy w końcu skończył swoje nużące kazanie, objął mnie ramieniem w pasie i przyciągnął blisko siebie. Nie dziwiłam się już, dlaczego rodzice Justina uznali nas za parę. Szatyn cały czas zbliżał się do mnie, fizycznie i psychicznie. Zresztą, ja nie byłam lepsza. Również zbliżałam się do niego, chociaż nie powinnam.

-Wiesz, gdzie idziesz? - spytałam, gdy Justin pewnym krokiem ruszył przez magazyn, a ja automatycznie musiałam iść razem z nim, ponieważ szatyn cały czas trzymał mnie stanowczo.
Atmosfera, panująca dookoła była napięta i wyczuwałam w niej czystą agresję. W tym samym czasie na ringu toczyła się jedna z walk. Jeden z mężczyzn kopał drugiego, leżącego na ziemi. Nie miał dla niego litości, co szczerze mnie przeraziło.
-Nie bój się, słońce. Nic mi się nie stanie, a wiem, że tak cholernie martwisz się o mnie.
-Chciałbyś. - zmierzyłam go wzrokiem, jednak dnia dzisiejszego nie potrafiłam obrażać się na niego. Miałam dobry chumor i nie chciałam go sobie psuć, póki nie jestem do tego zmuszona.
-A wracając do twojego wcześniejszego pytania, wiem, gdzie idę, ponieważ nie jestem tutaj po raz pierwszy. Mówiłem, mieszkałem tutaj przez wiele lat i nie raz walczyłem w tym miejscu. - kiedy dotarliśmy do drzwi po drugiej stronie magazynu, Justin otworzył je i nawet przepuścił mnie w progu. Postarał się i zrobił tym na mnie wrażenie, lecz nie dałam poznać tego po sobie.

Weszliśmy do dość długiego korytarza. Po bokach znajdowały się dwie łazienki, a na samym końcu przestronne pomieszczenie. Nie było jednak puste. W środku przygotowywali się do walki inni mężczyźni, w podobnym wieku do Justina.
Kiedy szatyn wszedł zaraz za mną, prychnął pod nosem ironiczny śmiechem, a mężczyźni w pomieszczeniu spojrzeli na niego, najpierw ze zdziwieniem, lecz z każdą mijającą sekundą wyraz ich twarzy zmieniał się, nawet bardzo, lecz emocje te były tak dobrze ukryte, że nie sposób było prawidłowo ich odczytać.
-Bieber. - warknął jeden z nich, stojący najdalej od nas. Jego głos dał mi jasno do zrozumienia, że Justin nie jest tutaj mile widziany. Gdyby tylko mogli, pozbyliby się go.

W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, w czym tkwi prawdziwy problem. Szatyn dookoła miał tylko i wyłącznie wrogów. Może udawać, że nie porusza go to w żaden sposób, jednak ja wiem, że musi brakować mu ludzi, którzy byliby blisko niego. Z rodzicami nie utrzymuje kontaktów. Większość osób, w tym mój brat, nienawidzi go z jakichś powodów. Nigdy nie widziałam go z prawdziwymi przyjaciółmi. Mojej mamy również nie kocha, więc miłości prawdopodobnie nie zaznał. Przez moment zaczęłam mu nawet współczuć takiego życia. Może, mimo wszystko, źle potraktowałam go na samym początku i teraz przyszedł czas aby to naprawić?

-Cóż za spotkanie po latach. - Justin nawet w takich momentach wydawał się niezwykle opanowany i spokojny, mimo że w jego głosie kryła się kpina i ironia. W pewnym sensie za to go podziwiałam. Ludzie wokoło darzą go ogromną niechęcią, a on nadal potrafi się uśmiechać, a nawet żartować.
-Oddałbym wszystko, abym nie musiał cię więcej oglądać, skurwysynie. -  to nie była zwykła niechęć, jak sądziłam na początku. To była czysta, nieogarnięta nienawiść, jaką cała grupa tych mężczyzn zdarzyła Justina.
-Ale jednak nie oddałeś, skoro widzisz mnie ponownie, przyjacielu... -  złośliwość wypływała z ust szatyna razem z jego słowami. - Wybacz, ale mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż rozmowa z tobą. - gdy Justin ponownie odezwał się, a potem delikatnie objął mnie w pasie, wszyscy spojrzeli na mnie.
Wcześniej nie odzywałam się, ponieważ nie czułam takiej potrzeby, natomiast teraz najchętniej kazałabym przestać im tak tępo wpatrywać się we mnie. Nie miałam jednak na tyle odwagi.
-Znalazłeś sobie kolejną zabawkę? Nie skończyłeś z tym, skurwielu? -  wysyczał przez mocno zaciśnięte zęby, nie odrywając ode mnie wzroku.  - Dzieciaku, dobrze ci radzę, trzymaj się od niego z daleka, jeśli chcesz być bezpieczna.

Tajemnice, znów te wszystkie, pieprzone tajemnice, które spędzały mi sen z powiek. Ostrzegała mnie już kolejna osoba, a ja nadal nie brałam tych ostrzeżeń na poważnie, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że powinnam. Brzmiały one naprawdę groźnie i poważnie, a ja nie potrafiłam zrozumieć niczego z ich słów.
-Nie słuchaj tego idioty, kotku. - Justin pogładził mnie uspokajająco po plecach. Mimo wszystko, już nie czułam strachu, gdy mnie dotykał. Nie wiem, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie, lecz jednego byłam pewna. Zaczęłam postrzegać Justina inaczej...

Podczas kiedy mężczyzna przebierał się i przygotowywał do walki, siedziałam pod ścianą, na podłodze, i obserwowałam go uważnie.  Wyglądał bardzo dobrze w spodenkach przed kolana i z nagą klatką piersiową. Dodatkowo, kiedy ćwiczył, jego mięśnie napinały się i rozluźniały. Cholera, wyglądało to naprawdę gorąco.

-Mam nadzieję, że tym razem nie dostanę od ciebie w twarz, jak po ostatniej walce. - zachichotał, gdy podszedł do mnie, ujął moje dłonie w swoje i nakazał mi wstać.
-Należało ci się. Nadal nie mogę uwierzyć, że tak skłamałeś. Myślałam wtedy, że David zabije mnie wyrokiem.
-Wybacz, że wykorzystałem cię w tak perfidny sposób. - przyłożył dłoń do serca, jednak w momencie, w którym zaczęłam wierzyć, że naprawdę jest mu z tego powodu przykro, parsknął śmiechem.
-Jesteś wredny. - uderzyłam go w ramię, po czym, z założonymi na piersi rękoma, zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z szatni, w której zostaliśmy już tylko my.

Naraz usłyszałam za plecami głośne gwizdy Justina, a następnie zaklaskał kilka razy w dłonie. Na początku nie zrozumiałam jego aluzji, jednak gdy odwróciłam się i zobaczyłam, jak znacząco spogląda na mój tyłek, parsknęłam śmiechem.
-Skoro tak chcesz się bawić, proszę bardzo! - pokazałam mu środkowy palec, po czym odwróciłam się z powrotem tyłem do niego i zaczęłam iść długim korytarzem w stronę drzwi, kołysząc przy tym biodrami. Oczywistym było, że robiłam to specjalnie. Jak już mówiłam, miałam po prostu dobry chumor i dzisiaj żarty trzymały się mnie.
Właściwie, mój krok w tym momencie przypominał krok modelki na wybiegu. Wiele razy ćwiczyłam to w domu, przed lustrem, dlatego zdążyłam już dojść niemal do perfekcji.
-Pięknie, laska, pięknie! - ponownie zagwizdał, a już po chwili podbiegł do mnie, złapał w pasie i przerzucił przez swoje ramię, obkręcając mną dookoła.
-Puść mnie, wariacie! - pisnęłam ze śmiechem, uderzając kilka razy w jego nagie plecy pięściami.
-A co będę z tego miał? - przeciągnął słodko ostatni wyraz, sprawiając, że zachichotałam cicho.
-Buziaka. - szepnęłam mu do ucha, bawię się końcówkami jego włosów.

Justin postawił mnie delikatnie na podłodze, po czym nachylił się, aby jego głowa była na mojej wysokości. Jak obiecałam, objęłam jego szyję ramionami, powoli przyłożyłam usta do jego policzka i złożyłam na nim pocałunek. Chociaż wiedziałam, że będę tego żałować, Justin był w tym momencie tak słodki, tak kochany i po prostu inny, że nie mogłam traktować go, jak zazwyczaj. Nadal jednak świadomość, że Justin jest z moją mamą, a ona go kocha, uporczywie pulsowała w mojej głowie i przypominała mi, abym nie zbliżała się do mężczyzny.

-Teraz na pewno wygram, ale pamiętaj, musisz mnie dopingować.
-Będę krzyczeć najgłośniej ze wszystkich, Justin. - nie wyrywałam się, gdy objął mnie przyjacielsko ramieniem i otworzył drzwi od szatni, abyśmy mogli wejść do zapełnionego magazynu.
Główny reflektor, zataczający duże koła wokół hali, zatrzymał się na nas.  Na ringu natomiast, mogłam ujrzeć mężczyznę, który ostrzegał mnie w szatni. To z nim Justin stoczy walkę. Będzie się bił z osobą, która czuje do niego tylko i wyłącznie nienawiść

-Powodzenia, Justin. - szepnęłam, wiedząc, że szatyn musi już iść. Wiedziałam, że walka ta bardzo wiele dla niego znaczy, więc naprawdę szczerze życzyłam mu szczęścia i sukcesu.
-Dzięki, młoda. - znów roztrzepał moje włosy. Nie zrezygnował z tego nawet teraz, gdy wzrok większości osób na sali spoczywał na nas. - I pamiętaj, nie oddalaj się nigdzie. Chcę przez cały czas mieć cię na oku. -  klepnął mnie lekko w tyłek, a potem odszedł. Jedynie po przejściu paru kroków odwrócił się aby uśmiechnąć się do mnie i puścić oczko. Potem ruszył już prawidłowym, szybkim krokiem w stronę ringu.

Na sali rozległy się jeszcze głośniejsze krzyki i oklaski, gdy Justin przeskoczył przez relingi i stanął twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem, a jednocześnie wrogiem. Przeszłam kawałek dalej, aby mieć dobry widok na ring i toczącą się na nim walkę. Mocno zacisnęłam pięści, trzymając w ten sposób kciuki za swojego ojczyma. Może nie zachowywał się, jak każdy inny ojczym, lecz taką miał pełnić rolę.

-Panie i panowie! - w głośnikach rozległ się donośny głos prowadzącego. - Powitajmy gromkimi brawami uczestników ostatniej już dzisiaj walki! -  chociaż mężczyznę, mówiącego przez mikrofon, było doskonale słychać, on mówił coraz głośniej z każdą sekundą, a mnie zaczęły już boleć uszy. - W prawym narożniku, wielokrotny mistrz Los Angeles, Tylor Lautner! - wiwatom i oklaskom nie było końca, lecz przerwał je ponownie głos prowadzącego. - Natomiast w lewym narożniku, zawodnik, który powrócił na ring Los Angeles po wielu latach. Powitajmy Justina Biebera! - oklaski i gwizdy były równie głośne, co wy przypadku jego rywala, lecz dodatkowo przeplatane były szeptami i zdziwniem, na twarzach  publiczności.

Wtedy również ja, jak obiecałam, zaczęłam krzyczeć, ile sił w płucach, aby faktycznie być najgłośniejszą, wśród wszystkich ludzi. Ucichłam dopiero na samym końcu, gdy zostałam jedyną, krzyczącą jego imię.

Kiedy walka rozpoczęła się, przeciwnik Justina już w pierwszych sekundach rundy atakował go, jednak Jus był doświadczony i dobrze wiedział, jak ma się bronić. Doskonale odbierał więc atak i sam zaczął zadawać cholernie silne uderzenia i kopnięcia.
Po paru minutach, szatyn zdobył wyraźną przewagę nad rywalem, powalił go na matę i zaczął okładać pięściami, do czasu aż sędzia nie dał ostatecznego znaku, aby przerwać walkę, jednocześnie ogłaszając Justina zwycięzcą.
Razem ze wszystkimi zaczęłam krzyczeć i wiwatować, znów najgłośniej ze wszystkich. Naprawdę cieszyłam się jego szczęściem. Widziałam szczery uśmiech na jego twarzy, gdy sędzia uniósł w górę rękę Justina. Wtedy nasze spojrzenia spotkały się. Do mnie również uśmiechnął się, jednakże w inny sposób. Mi jakby podziękował za to, że z nim byłam, a to jedynie potwierdziło moje przypuszczenia, że Justinowi brakowało bliskości drugiej osoby.

Nagle poczułam, jak zrobiło mi się słabo, w głowie zaczęło sie kręcić, a nogi gwałtownie ugieły się i jedynie siłą silnej woli nie upadłam na podłogę, czułam, że w magazynie jest zbyt gorąco i duszno, dlatego musiałam wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego, chłodnego powietrza.

Niemal wypadłam z budynku, czując kolejne zawroty, które bardzo szybko ustąpiły pod wpływem dotlenienia mózgu. Na dworze, jak przypuszczałam, było bardzo zimno, dlatego objęłam się dookoła ramionami. Nie zamierzałam jednak od razu wracać do środka i narażać się na kolejną próbę utraty przytomności. Dodatkowo, noc była tak piękna...

Naraz usłyszałam za plecami kroki. Gdy odwróciłam się, zdążyłam jedynie ujrzeć trzy, zakapturzone postaci, po sylwetkach stwierdziłam, iż byli to mężczyźni. Jeden z nich złapał materiał mojego kołnierzyka i szarpnął mną.
-Przekaż swojemu kochasiowi, że tym razem ty zapłacisz za jego czyny. - warknął gardłowo, po czym uderzył mnie w brzuch. Nie wiedziałam, co się dzieje i nim zdążyłam się zorientować, poczułam kolejne uderzenie, a potem upadłam na ziemię. Otrzymałam kilka kopnięć, silnych kopnieć. Nie udało mi sie zakryć ciała ramionami i mogłam ochornić jedynie głowę.
Nie miałam pojecia, kim są ów mężczyźni, ani nie wiedziałam, do czego zmierzają. Chcą mnie zabić? Pobić do nieprzytomności? Czy może jedynie nastraszyć? Nie wiedziałam, jednak bałam się, a do tego moje ciało już teraz było bardzo obolałe i zapewne w wielu miejscach powstaną na nim siniaki. Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć z bólu, lecz nie potrafiłam, byłam zbyt słaba, a mój głos jakby uwiązł w dole gardła. Nie potrafilam się również bronić, więc byłam zdana na ich łaskę i brak litości.

Kiedy nie przestawali, z bólu moje powieki robiły się z każdą chwilą coraz cięższe i cięższe, aż w końcu opadły. Przez parę sekund czułam jeszcze ból, lecz potem nie czułam już nic. Mój mózg jakby sie wyłączył i przestał odbierać jakiekolwiek bodźce z otoczenia. Straciłam przytomność, leżąc na czarnej ziemi, w środku nocy, w środku lasu...

~*~

I pomyśleć, że cały rozdział (bez ostatniej sceny) napisalam w dwa dni, pisząc go tylko i wyłącznie w szkole. Widzicie, jednak szkoła może przudać się na coś ;D

Ciekawi Was tajemnica Justina? Bo chyba każdy widzi, że szatyn coś skrywa. Może macie już jakieś przypuszczenia? Podzielcie się nimi ze mną :)

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

20 komentarzy:

  1. Warto było czekać! <3 jestem pod wrażeniem twojego talentu do pisania, naprawdę jesteś niesamowita! <3 życzę weny i do następnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny. Justin wygrał walke, wcale się nie zdziwiłam. Jestem bardzo ciekawa jaką ukrywa tajemnice, że nie chce nawet powiedzieć słówka co chodzi. I ta końcówka. Współczuje jej. Została pobita do nieprzytomności z powodu Justina. Życzę weny i czekam na następny. kocham cię xx

    OdpowiedzUsuń
  3. jesteś najlepsza Paula !!! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział ! Czekam na next !

    OdpowiedzUsuń
  5. Idealny rozdział 😍😍😎🙅

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku oby było z nia wszystko dobrze i zeby justin ją znalazł

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże, co oni jej zrobili. Przeklęte skurwysyny -,- . A ona? Po co, do cholery stamtąd szła?! Tak to jest, gdy nie słucha się dorosłych...
    Ateraz na serio, to mam nadzieję, że wszystko będzie z nią ok ^^.

    OdpowiedzUsuń
  8. Oby justin ją znalazł i zeby było wszystko dobrze :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Z rozdziału, na rozdział coraz barfziej ciekawie *. Życzę weny i od następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudny! Czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale oni są słodcy <3 Czekam na kolejny zajebisty rozdział xx

    OdpowiedzUsuń
  12. jejku jaki ty masz talent ;**

    OdpowiedzUsuń
  13. Przerwać w takim momencie? Toż to skandal! Opowiadanie naprawdę interesuję, zakochałam się wręcz. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, mam nadzieje że pojawi się już niedługo :).

    OdpowiedzUsuń
  14. P.S Mogłabys dać opcję obserwacji? Byłabym wdzięczna :)

    OdpowiedzUsuń